Truizmem jest napisać, że speedway nie jest sportem globalnym. Próżno szukać go w zestawieniach najpopularniejszych dyscyplin ale u nas ma się dobrze. Można nawet napisać, że kwitnie choć to stwierdzenie ma drugie, niepokojące dno. W przyrodzie nie trwa długo.
Sport żużlowy jak u nas się zwykło (jeszcze) mawiać a speedway na świecie swoje początki miał w Australii około 100 lat temu. Prawdziwy rozkwit speedway’a nastąpił jednak w Anglii gdzie niewiele później powstała pierwsza w świecie liga. Kolejne ligi narodowe w tym polska powstały dopiero po II wojnie światowej. Przez wiele lat Wyspy Brytyjskie uznawane były za wyjątkowe miejsce dla tego sportu. To tam zyskał wielkie zainteresowanie zawodników i kibiców. Pierwszych 15 finałów Indywidualnych Mistrzostw Świata odbyło się w Londynie poczynając od 1936 roku, kiedy to mistrzowskie zawody obejrzało ponad 70 tys widzów. Startowało w nich 9 Anglików, 4 Australijczyków, 2 Amerykanów i 1 Duńczyk. Mimo tak licznej reprezentacji to nie Anglik a Australijczyk Lionel van Praag zdobył pierwsze Indywidualne Mistrzostwo Świata. Spora przewaga liczebna Anglików w tym czasie nie przełożyła się na sukcesy indywidualne. To nie oni nadawali ton rywalizacji o IMŚ. We wspomnianych pierwszych londyńskich finałach aż 8 tytułów wywalczyli żużlowcy z antypodów jak wówczas mawiano o zawodnikach z Australii i Nowej Zelandii.
Trudne technicznie tory przyciągały do Anglii zagranicznych zawodników. Zwykło się mawiać, że kto dobrze radzi sobie na angielskich torach ten poradzi sobie na wszystkich innych. Było w tym stwierdzeniu wiele prawdy. Popularność speedway’a w Anglii powodowała, że to tam w pierwszej kolejności pojawiały się też wszelkie nowinki techniczne. Kto chciał się liczyć w tym sporcie musiał tam startować i być z nimi na bieżąco. Boleśnie przekonali się o tym polscy zawodnicy przed którymi ta możliwość przez długi okres była zamknięta.
Od wielu jednak lat brytyjski speedway przeżywa kryzys pod każdym względem. Od sportowego po organizacyjny. Wszystko to co opisałem wyżej a co było dla innych niedoścignionym wzorem i marzeniem stało się tylko wspomnieniem. No, może poza torami, które nadal są wyjątkowe. Sęk w tym, że coraz mniej zawodników spoza Wysp chce na nich jeździć. Dlaczego o tym piszę?
Po pierwsze, aby przypomnieć, że to już 100 lat minęło od pierwszych zawodów żużlowych a po drugie, że nic nie trwa wiecznie. Na własnej skórze przekonali się o tym Anglicy. Ich żużlowe, prosperity trwało kilkadziesiąt lat. Trudno wskazać konkretną datę jego zakończenia ale przyjmijmy ostatni medal, brązowy IMŚ zdobyty w 1992 przez Chrisa Louisa za ten moment. Do kolejnego medalu Anglicy czekali 20 lat ale nadal angielski speedway jest cieniem tego sprzed lat.
Za nami już kilka krajowych kolejek ligowych a przede wszystkim inauguracja cyklu Speedway Grand Prix. Pierwsze indywidualne sukcesy oraz niespodzianki in minus czyli śmiało można napisać, że sezon ruszył na dobre. Czy jest powód do niepokoju?
Polska stała się pępkiem żużlowego świata. Zainteresowanie kibiców i mediów, pieniądze, infrastruktura, poziom sportowy są tymi czynnikami o których inne nacje mogą w tej chwili tylko śnić choć niektórym trudno to przyznać. Wystarczy przypomnieć sobie niedawne zasady organizacji GP w naszym kraju. Byliśmy niemalże gośćmi u siebie. No ale trzeba tutaj dodać, że w dużej mierze sami sobie byliśmy winni. Godziliśmy się na to.
Schyłek nigdy nie ma daty początkowej. Nigdy też nie ma konkretnej przyczyny. Zawsze jest to pewien ciąg przyczynowo-skutkowy. Moim zdaniem jedną z tych przyczyn jest zarządzanie obecnie nazywane marketingiem.
Po ostatnich meczach więcej mówi się i pisze nie o samych biegach, zawodach a o jakichś pozasportowych, często wyolbrzymionych czy wręcz trzeciorzędnych zdarzeniach. Częściej o trzykrotnym mistrzu świata Bartoszu Zmarzliku można przeczytać w kontekście podglądania rywali niż tego, że wygrał inauguracyjne zawody Grand Prix w Chorwacji. Niby przez ostatnie lata zdążyliśmy przywyknąć do tego ale to nie jest dobry kierunek, bo tematy pozasportowe mogą się kibicom zwyczajnie znudzić.
Sędzia wykluczył Piotra Pawlickiego choć wszyscy (których opinie słyszałem i czytałem) włącznie z szefem sędziów stwierdzili, że był niewinny. I co dalej? Nic. Sędzia pojechał na kolejne zawody. Nie słyszałem też, aby wyjawił co miał na myśli lub czym się kierował podejmując swoją decyzję, bo nie mógł. Regulamin zabrania. Coś tam mówili zawodnicy ale tak, aby nie zostać ukaranymi. Czy ze strony żużlowych włodarzy to przejaw szacunku dla kibiców czy coś wręcz przeciwnego? Zainteresowanie dyscypliną trzeba stale podtrzymywać, bo pewnego dnia zgaśnie. Nie ma nic efektywniejszego w tej materii jak szeroka dyskusja i wypowiedzi wszystkich stron. Cisza medialna szkodzi.
Trzeba wychodzić też naprzeciw oczekiwaniom odbiorców. Są ośrodki gdzie żużel jest w modzie i na niego się chodzi ale są też takie gdzie stadiony świecą pustkami. Żużlowe władze nie wiedzą o tym? Na finale Srebrnego Kasku stadion był prawie pusty. A może to już pierwsze oznaki słabnącego zainteresowania?
Na koniec przytoczę dwa przypadki jazdy młodych zawodników. Obaj zostali napiętnowani wykluczeniami i żółtymi kartkami ale obaj jak się zdaje błędnie postrzegają speedway. Pominę opinię Morgana Anderssona, menadżera szwedzkiej drużyny w której startuje Chris Holder o próbie zabójstwa ale jestem w stanie ją zrozumieć skoro zawodnik intencjonalnie wjeżdża w innego. W takiej sytuacji wyobraźnia podpowiada, że taki skutek jest możliwy. Nie dziwi mnie też reakcja Australijczyka odrzucającego przeprosiny skoro umyślnie zafundowano mu wielotygodniowe leczenie, cierpienie i brak możliwości zarabiania. W Zielonej Górze w bandę wkomponowany został z kolei Michał Curzytek.
Obaj sprawcy tych zdarzeń wyrazili w pewnym momencie przekonanie, że taki jest żużel. Nie zgadzam się z tym. Żużel nie polega na eliminacji rywala ale na jego wyprzedzeniu. To zasadnicza różnica. Ktoś to powinien tym młodym zawodnikom wyjaśnić. Najlepiej zanim dojdzie do kolejnego wypadku, bo przed nimi jeszcze długie kariery.